Od dłuższego czasu zabierałem się za ten film, ale nigdy nie mogłem znaleźć chwili. W końcu jednak nadarzyła się okazja. W TV puściutko, nic ciekawego więc wziąłem się za seans "Siedmiu dusz". Nie zawiodłem się...
Film opowiada historie Tima Thomasa(Will Smith), który pewnego feralnego dnia spowodował wypadek samochodowy, w którym zginęło siedem osób, w tym jego narzeczona. Załamany mężczyzna podszywając się pod swojego brata Bena(Michael Ealy), postanawia wynagrodzić za swoje grzechy, ratując życie siedmiu nieznanym osobom.
Podczas seansu nie nudziłem się ani przez chwile. Film mnie wciągnął, na tyle, że oderwanie mnie od telewizora było niewykonalne.
Film miał swój niezaprzeczalny urok. Ale, ale. Chwilami można jednak odczuć wrażenie, że twórcy na siłę próbują wymusić wzruszenie. No i od czasu do czasu powiewało infantylnością...
Fajnie, że nie powiedziano nam od razu co jest powodem, dla którego Tim robi te wszystkie rzeczy, ale po kilku flashbackach nagle zrobiło się przewidywalnie.
Jeśli chodzi o grę aktorska Willa Smitha, to sądzę, iż spisał się bardzo dobrze. Niektórzy zarzucają, że na jego twarzy przewinęło się mało emocji. Mają rację, jednak główny bohater po tylu przejściach jest w jakimś stopniu w sobie zamknięty. Według mnie wypadł niezwykle naturalnie.
Końcówka filmu była tak piękna że nie mogłem ukryć łez. To niezwykłe, że główny bohater oddał wszystko co miał. Ale jako, że spoilerować nie wypada, musicie się na własna rękę przekonać, czy także się wzruszycie...
Sprawą dyskusyjna jest fakt, czy moralne jest decydowanie, którym ludziom potrzebna jest pomoc, jednak to nie miejsce na taka debatę.
Siedem dusz to film niesamowicie piękny i wzruszający. Na pewno będę do niego z chęcią wracał i przeżywał jeszcze raz, te cudowne chwile...
8,5/10